Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

— Albo wiesz co, zamkniemy chatę i pójdziemy w góry, na ten szczyt lodowy, co z pośrodka wyspy wysterka...
— Poco?!
— Znowu: poco?! A po to, że tam ładnie pewnie, że stamtąd całą wyspę widać...
— W takim razie... czy nie lepiej...
Królewna zająknęła się i poczerwieniała, poczym zaczęła mówić szybko i porywczo:
— Spuśćmy łódź i popłyńmy na ląd... Tak... na chwilkę ...na parę godzin... może tam kogo spotkamy, może tam znowu... są rybacy... Ale nawet jeżeli nikogo nie będzie... to chwileczkę... pochodzimy po tych samych miejscach... Zresztą kto wie, co tam znajdziemy. Czyś ty, Jaśku, nie ciekaw... co się stało z rodzicami? z Bączusiem? Czy żyją? Czy zamek stoi jeszcze? Kto rządzi państwem? Ja bo nawet... losu Tatury jestem ciekawa!?
Królewicz zatkał uszy gniewnym ruchem.
— Nie chcę, nie chcę! — wołał. — Nie przypominaj mi... Nienawidzę! Nigdy, nigdy!... I nie waż się myśleć...
— Przecież mówiłam, że na chwilkę tylko! — broniła się królewna.
— Wiem ja dobrze, co to znaczy! Zobaczą nas, wyśledzą tutaj, dościgną, dosięgną! Przyjdą ze swoją krwią, ze swym fałszem, chciwością, kłamstwem, zawiścią, ze swemi okropnościami... Nie chcę! Mam tego dosyć!
— Nie wszyscy są tacy. Pamiętasz Bączusia?
— Tak, ale dobrzy nic nie mogą i nic nie robią!
— A cóż my robimy?
— My... chociaż ręki do złego nie przykładamy! Choć jesteśmy zdaleka od tego wszystkiego, ale patrzeć na to i nic nie móc, to okropne!
— Zawsze choć trochę, choć kruszyneczkę można tam zrobić dobrego... Tutaj nic! Pamiętasz chłopów, u których na gęślikach grałeś, śpiewałeś? Jak ci dziękowali...
Królewicz uśmiechnął się gorzko.