Królewicz przyzwyczaił się z czasem do jej smutku, do jej westchnień, przestał znosić zioła, ptaszki i muszelki.
— Wszystko z braku zajęcia — dowodził sobie. — Trzeba pracować! Trzeba wciąż bez wytchnienia pracować! Wtedy nie będzie czasu na myśli!
I wymyślał coraz nowe budowle, ulepszenia, upiększenia, to wokoło domu, to w domu, to w polach dalekich. Królewna wysłuchiwała jego planów życzliwie, ale spokojnie.
— Owszem, rób, jeżeli chcesz, ale właściwie: poco? Mamy wszystko, co nam potrzeba!
— Ach, poco i poco! Nie lubię tego wyrazu... Po to, że przyjemnie... mieć kwiaty ładne przed domem, mieć dużo stworzeń wokoło, dużo życia! To nie są ludzie, one nas nie skrzywdzą, nie odpłacą złem za dobre!
— Ale radości też z nich mało!
— Jak to mało? Patrz na gołębie, jak one zabawnie gruchają, chodzą napuszone, albo zerwą się nagle i chmurą polecą w błękity i migają tam, jak rój białych liści... Niektóre fikają śmiesznie koziołki, inne trąbią, jak trębacze... Albo czy nie zabawne, kiedy się kaczki poswarzą, poczubią, zupełnie jak chłopcy na jarmarku... A bażanty, co mają takie śliczne pióra i znoszą nam smaczne jajka? Czy nie warte opieki?
— Owszem, owszem!... — zgadzała się królewna.
— Chodź więc, pójdziemy odwiedzić naszą ptaszarnię!
Prowadził ją prawie gwałtem do miejsc, ogrodzonych płotem wysokim, gdzie w budkach mieszkało ptastwo. Z wesołą wrzawą opadało ich zaraz, prosząc o poczęstunek i pieszczoty. A białe króliki wykwitały im u nóg z pod ziemi i tarły się mordeczkami różowemi o ich nogi, że bali się stąpać, aby zwierzątek nie nadepnąć.
Raz, gdy się tak zabawiali w zwierzyńcu, wszczął się wśród ptastwa popłoch, część zerwała się i uleciała z wielką wrzawą, część pochowała do budek i w trawę. Króliki znikły, zające uciekły. W powietrzu mignęła jakby ciemna chmurka i wielki, pstry sokół spadł jak piorun w ogrodzenie, zabrał gołębia i odleciał. Darmo krzyczał i machał nań rękami kró-
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/209
Ta strona została skorygowana.