— Ryżem, chlebem, korzonkami. — Co sami jemy, to mu damy!
— Ależ on tego jeść nie będzie!
— Ha, cóż robić! Musi się przyzwyczaić! Nie mogę przecież dla niego mordować mych ptaków!... —
— Wiesz, Jaśku, on ma złoty pierścień na nodze! — krzyknęła nagle królewna. — Chodź, zobacz!
Królewicz przestał zwijać sieci, które z ptaszarni zabrał, i podszedł do siostry.
— Doprawdy, kółko!.. Pewnie sokół myśliwski, musiał uciec od ludzi!
— Od ludzi!? Patrz, bracie, na kółku widać jakieś znaki! Może to... może to... ojcowski?!
Pobladł królewicz, spokój udawał, a królewna drżała jak w febrze.
Aby ująć sokola i znaki obejrzeć, musieli ptakowi zarzucić chustę na głowę.
Znaki okazały się jakieś nieznane, sokół należał widocznie do znakomitego myśliwca, gdyż kółko istotnie było złote.
Królewna oczu nie mogła oderwać od ptaka, gdy, puszczony znowu, siadł posępnie na swojej żerdzi.
— Gdzieżeś to bywał, kogoś to widział? — pytała go w myślach. Przyniosła mu zaraz ziarna, chleba, wody w miseczce i wciąż wychylała głowę z okna, przyglądając się zdaleka, co ptak robi.
Sokół nie tykał strawy, nawet wody nie pił, siedział nastroszony i bursztynowym okiem nieruchomo w błękitną dal patrzał.
— Zdechnie z głodu! — pomyślała i położyła mu na deseczce kawałeczek surowej ryby. Ale i ryby sokół jeść nie chciał, a brat wzruszał jeno ramionami, gdy mu o tym mówiła.
— Cóż ja zrobię!?
— Puśćmy go!
— A jakże, żeby mi wszystkie gołębie wydusił!
— Namęczył się on tu, nagłodził! Napewno ucieknie.
— A jak nie, to co?
— To go znowu złapiemy!
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/211
Ta strona została skorygowana.