Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/213

Ta strona została skorygowana.
XXVI.

Rad był królewicz, że pozbył się drapieżnika bez rozlewu krwi. O liściku nie wspomniała mu siostra...
Czas płynął — płynął czas. Dnie ciche, spokojne, pogodne — noce ciemne i senne.
Wypełniały je te same troski o gołębie, bażanty, o kozy; niepokoje z powodu gorszego połowu ryb, z powodu nawałnicy, od której wyległa pszenica lub ryż na polach... Łatanie odzieży, wiązanie nowych sieci, skrzętne, nieustanne zabiegi o podtrzymanie czystości i porządku w domu, ładu w gospodarstwie, ciągnęły się, niby blada nić, od zorzy do zorzy. Znikła z czasem mglista nadzieja, jaka zatliła się na chwilkę w sercu królewny. Na co liczyła, czego pragnęła, bała się sama sobie powiedzieć. Ale liczyła i pragnęła widać nadaremno... Zabił pewnie sokoła jaki leśnik dziki, albo ptak sam zginął w dalekiej podróży... Zresztą, gdyby nawet kto znalazł i odczytał jej liścik, to co z tego mogło wyniknąć? Nic, zupełnie nic! Odczytałby i rzucił, co najwyżej opowiedziałby sąsiadom o dziwnym wypadku!...
Znów głucha tęsknota i niemoc zaczęła żreć serce ślicznej dziewczyny; znowu pobladły jej lica i, mówiąc z bratem, spuszczała na oczy powieki, aby ukryć przed nim płonący w nich smutek. Królewicz znajdował choć jaką taką rozrywkę w swych odległych wycieczkach, ale musiał przecie ktoś zostawać w domu, aby utrzymać porządek. Zresztą królewna mówiła, że »ma dość wędrówek«. Nie lubiła włóczęgi. Błękit nieba, lśnienie wody, złoto słonecznych promieni, białość obłoków, zieloność roślin, szarość skał... nie miały dla niej rozmaitości. Piękne, zmienne widoki rzucały obecnie na jej roztęsknioną duszę taki sam cień żałobny, jak niegdyś ciemne mury zamczyska. Wydawało się jej nawet chwilami, że tam było lepiej, bo tam rozbrzmiewały głosy ludzkie, często może fałszywe, czasem gniewne i okrutne, ale zato niekiedy takie słodkie, takie pozornie zrozumiałe a pełne tajemniczych uroków...