— Nie rozkwitłam, a już więdnę! — powtarzała z goryczą, spoglądając w zwierciadło.
Pogodne, uśmiechnięte oblicze brata, jego myśli, wiecznie zajęte gospodarczemi pomysłami, jego uwaga, pochłonięta wyłącznie nowemi odkryciami w świecie roślin, kamienisk i zwierząt wyspy, drażniły ją. Nie mówiła z nim, gdy był, a jednocześnie drżała z obawy o niego i tęskniła doń, gdy znikał na dłużej. Wtedy czujne jej ucho wciąż wsłuchiwało się w szum fal, w powiewy wiatru, w krzyk ptaków... Dusza jej pełna była strasznej obawy, że lada chwila usłyszy w nich jęk ludzki, zwiastujący zgon lub dalekie rozpaczliwe wołanie...
Raz, gdy samotna, zajęta w domu robotą, wsłuchiwała się właśnie tak trwożnie w dźwięki, płynące od lasu i morza, uderzył ją głos dotychczas niesłyszany, dziwny, łamiący miarowo szmer przypływu, choć zupełnie doń podobny. Szmer szybko się zbliżał, potężniał. Wybiegła więc przed dom i, przysłoniwszy oczy dłonią, spojrzała w morską dal, lśniącą od słońca. Nogi pod nią ugięły się z przerażenia i bolesnej jakiejś rozkoszy: po modrym roztoczu płynęła wielka łódź-statek, złotym dziobem krajała wzburzone fale, kołysząc się z boku na bok jak łabędź pod wydętemi żaglami. Już była blizko, już królewna rozróżniała błyszczące zbroje wypełniających ją rycerzy. I oni pewnie ją dostrzegli, gdyż nagle zwinęli żagle i skierowali nawę do ujścia rzeczki. Wkrótce zachrzęścił piasek pod piersią statku, wyskoczyli zeń zręczni żeglarze i pociągnęli łódź na odmiał; żołnierze, w pancerzach i hełmach, sprawnie lądowali, kładli deski, sprowadzali na ziemię konie, znosili oręże. Wreszcie między połyskującemi ich rzędami ukazał się rycerz wyniosły, w czarnej żelaznej zbroi. Za nim szli towarzysze w zbrojach pozłocistych, w barwnych drogich płaszczach, w skórach rysich i lamparcich, przerzuconych przez ramiona. Królewna spojrzała na rycerza i serce w niej zamarło: zamiast twarzy miał spuszczoną przyłbicę w kształcie strasznej wilczej paszczęki.
— Tatura! Wilk Żelazny! — pomyślała, chwytając za ukryty w fałdach odzieży sztylet.
Rycerz wolno zbliżał się ku niej, ciężko stąpając po sypkim piachu.
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/214
Ta strona została skorygowana.