Królowa po niejakim czasie, zdziwiona i urażona, cofnęła ją i zmarszczyła brwi:
— Myślałam, że się ucieszysz?! Takeś pragnął dzieci! Córeczka i synek!... Ale ty nawet na nich nie patrzysz!
— Ach, tak... tak!... — bąkał z wysiłkiem Król, rozchylając grubemi palcami koronki, wśród których, niby pączki kwiatów, spały maluchne główki.
Królowa przypatrywała mu się gniewnie z pod oka; służebna ciekawie a nieznacznie śledziła oboje.
— Widzisz... nie... powiodło mi się na... polowaniu... Złe miałem łowy... Wogóle... przykro... — tłumaczył się niewyraźnie Król.
— O tak! Rozumiem, że są to powody dość ważne! Bez wątpienia!... Ale... mimo to... — przerwała mu Królowa, siląc się powstrzymać nawisłe na rzęsach łzy. Podniosła chusteczkę do oczu i dla tego nie widziała, że i u Króla ręce się trzęsą, a usta i broda drgają boleśnie.
Wreszcie odwrócił się od żony, od dzieci, od niańki i wyszedł, bąkając:
— Tak, tak, chowajcie je, chowajcie zdrowo!... Pielęgnujcie!
Teraz dopiero Królowa zauważyła pełne zdumienia spojrzenie pani służebnej, wpatrzone w szerokie barki uchodzącego Króla.
— Idź wypocząć, Kingo! Dzieci daj tutaj... Kiedy będziesz potrzebna, zawołam na Ciebie!
Służebna podała dzieci, skłoniła się pokornie i wyszła.
Wtedy Królowa przypadła twarzą do małych, pulsujących żyłeczkami główek niemowląt i zaszeptała z płaczem:
— Maleństwa moje kochane, dzieciuszki moje drogie, nie jesteście wy nikomu na świecie potrzebne!... Nikt was nie kocha!... Tylko ja, tylko ja...
Ruch wre w całym zamku królewskim. Szczękają oręże, tętnią kopyta; co chwila nadjeżdżają zbrojne orszaki i zsiadają z koni przed