czy dużo jeszcze w śpichrzach zostało zboża, jagieł i mąki, czy w skarbcach dużo jeszcze pieniędzy?
Wzdychali wierni słudzy, trzęśli siwemi głowami:
— Starczyć — starczy, bo nieprzebrane były Twoje, Panie, zapasy, ale dużo pójdzie, gdyż mur gruby i wielki!...
— Czy nie dałoby się zmniejszyć go choć o jedną cegiełkę? — spytał nieśmiało jeden z nich.
— Ja zechcę o jedną, ty zechcesz o drugą, on zechce o trzecią, my zechcemy o czwartą, wy zechcecie o piątą, oni zechcą o szóstą... ci zechcą o siódmą, tamci zechcą o ósmą... wszyscy chcemy o dziewiątą... — zatrajkotał Bączuś, wyłażąc z pod stołu.
Król uśmiechnął się i potrząsł głową.
— Nie! Nic nie może być zmienione w zatwierdzonych planach!
Wyrosły więc mury czarne, niebotyczne jak urwiska, a tak szerokie, że po ich grzbiecie między zębicami z łatwością maszerowały poszóstne oddziały żołnierzy. Po rogach stały baszty z maszynami do rzucania pocisków, a zwodzonego mostu broniła wysoka, warowna wieża... Dokoła murów szerokim rowem płynęła łacha rzeki, nawrócona w tę stronę umyślnie przekopanym korytem.
Pałac znalazł się jak na wyspie, odgrodzony zupełnie od świata. Nawet ptak, aby się dostać do królewskich ogrodów, musiał się wzbijać wysoko, a zwierz, płaz, a tymbardziej człowiek nie mieli tam wcale dostępu bez pozwolenia straży, która dzień i noc czuwała w jedynym przejściu u zwodzonego mostu.
Gdy rzesze rzemieślników opuściły po skończonej robocie mury, gdy ustał stuk młotków, zgrzyt narzędzi, gwar głosów ludzkich, nastała cisza w zamku jak w grobie.
Dziwną zmianę w otoczeniu zauważył nawet Dydko na Słomianych Nóżkach, który, zapatrzony w niebo, nie spostrzegał zwykle, co się wokoło niego działo. Pewnego ranka zleciał pędem po schodach ze swej wieży, bez kołpaka na głowie i w rozwianej opończy, wrzeszcząc przerażonym głosem:
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/43
Ta strona została skorygowana.