Kapelusz jak młyńskie koło
I zakrył oczy...
Nieprzyjemna rzecz, gdy się świat mroczy,
Lecz Król ruszyć się nie może,
Stoi cichutko, nieboże,
I wzdycha sobie:
Jak ja to zrobię, matulu,
Jak ja to zrobię?!
Wszakże trudy to niezmierne
Znaleźć serce czułe, wierne,
Wszakże dla tego potrzeba
Obejść pół ziemi i nieba!
A ty znasz mą dolę biedną,
Że mam tylko nóżkę jedną!
Więc w taką daleką drogę
Ja się wybierać nie mogę...
Oj, nie mogę!...
Nie mogę...
Dźwięczne echo niosło daleko po rozłogach słowa piosenki. Zasłyszawszy ją, wieśniacy wołali:
— Król jedzie!
Porzucali w polu robotę i biegli tłumnie ku wysadzonemu topolami gościńcowi, gdzie migał tęczowy korowód królewskiego orszaku. Stali smutni, spracowani, obdarci przy rowach, zdjąwszy z kudłatych łbów czapki, i w milczeniu przyglądali się cudnemu widziadłu postrojonych, sytych, błyszczących koni i ludzi.
Król znów się zasępił:
— Dla czego tacy nieweseli?... Dla czego nic nie mówią, nie śmieją się? O nic nie proszą?... Dla czego mają odzież w łachmanach i wychudłe twarze?... — spytał Król jednego z przybocznych rycerzy.
— Nie wiem, Miłościwy Panie!... Są to ludzie Wielkiego Straż-