Znowu pobiegły gońce i zwiastuny na wszystkie strony, zaczęły się na zamku narady, sądy i wiece.
Zdawało się Królowi chwilami, że nigdy nie wybrnie z gmatwaniny, nierządu życia, sprzecznych wiadomości i złośliwych matactw.
Dokoła zameczku zbierały się coraz gęstsze tłumy nędzarzy, żądając chleba i opieki. Król widział nieraz z ganku w noc księżycową, jak obozują w polu u ogni, czekając na jego łaskę. We dnie unikał zbliżania się do okien, gdyż biedacy, dostrzegszy go, zaczynali wyć jak wilcy, a chude ramiona wznosili jak suchy las. Brama zamkowa wciąż musiała być zawarta: słaba załoga zamku nie mogła oprzeć się ciżbie. Kilkakroć zalała ona już podwórza, tak że trzeba ją było końmi tratować, by wyprzeć za mury.
Król chodził posępny. Czując swoją bezsilność, unikał rozmów o rozruchach. Cały czas poświęcał badaniu praw i zwyczajów co do poddaństwa, podziału ziemi, robocizny i układał statut.
— To najważniejsze, to trzeba ustalić i poprawić, a reszta się już według tego ułoży — powtarzał.
Ale pewnego dnia przypędził do grodu goniec na zziajanym, zmęczonym koniu; z trudem przedarł się przez oblegający zameczek tłum i zatrąbił przed bramą.
Wyjrzał z okrągłego okna z nad bramy strażnik i zapytał, kto zacz jest?
— Od Królowej!... list wiozę!...
Opadł most zwodzony, zadudnił pod kopytami i natychmiast znowu się podniósł do góry jak potworny potrzask.
Rycerz, nie przebierając się, jak był w zakurzonej, zbroczonej krwią zbroi, z hełmem na głowie pogiętym ciosami mieczów, kazał się do Króla prowadzić.
— Co się stało? — pytali strwożeni dworzanie.
— Wiedźcie do Króla!... Niewolno mi mówić!... Ale dajcie mi... kielich wina, bo nie dojdę... Przebito mię... krew mię uchodzi!
Gdy goniec, podtrzymywany przez dworzan, wszedł chwiejnym
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/58
Ta strona została skorygowana.