jeszcze wagę ma wśród chłopstwa... Jakby tak się zjawił, toby może Gomółę opuścili...
Milczeli rycerze i dostojnicy. Każdy trwogą był zdjęty o swoją rodzinę i swoje mienie. I choć chłopskiej miłości do Króla nie lubili, chwytali się teraz za nią, jak za deskę ratunku. Rozeszli się po wielkim przedsionku i kupkami gwarzyli pocichu, podczas gdy większa ich gromada otaczała w dalszym ciągu gońca, opowiadającego rozmaite już niewiarogodne bajdy:
— Chwalą się chłopy, że zamek rychło wezmą, bo im obiecał rycerz nadziemski bramy otworzyć... Widzą go pono nocami, jak chadza po ich obozie... Do Wilków też pono posły posłali, o pomoc ich proszą... Król Gomóła pół królestwa im w darze obiecuje.
— Poco mają wziąć pół, kiedy mogą całe!... — szydził Rondel.
— Oho!... Zobaczymy... Zobaczymy, czy będą umieli ostać się naszym szykom w polu... Orać skiby nie tosamo, co się na ostrza potykać! Ho, ho!... spróbujemy się — odgrażało się rycerstwo.
— Zginie kraj, zginie państwo!... A wszystko przez co: przez waszą chciwość i wybiegi!... Gdybyście niezwłocznie zgodzili się na prawa, spisane przez króla, czynsze zmniejszyli, swawolę swą ograniczyli... siedzieliby kmiecie cicho i wszyscy posiedliby rychło dobrobyt!... A tak — będziecie wesołkami u króla Gomóły, będziecie!... Hej, kto kupi? Sprzedaję moją grzechotkę! Za pół ceny!... Bierzcie, bo potym na wagę złota nie dostaniecie!... Dobra grzechotka. Patrzcie!... — wołał Bączuś, włażąc w środek Panów i brzęcząc niemiłosiernie dzwonkami.
— Idź precz, błaźnie!... Tu ważniejsze sprawy!... — oburzał się Rondel, odsuwając wesołka na stronę kolanem i łokciem.
— Brzuch wiecznie pusty
A w głowie faska kapusty!...
— bronił się Bączuś, bębniąc zręcznie grzechotką po wystającym żołądku rycerza.