Wilki szły cicho, płasko, jakoby skradając się przy ziemi. Konnica niewiele uczyniła im krzywdy, gdyż rozsypali się luźnym łańcuchem. Przeszła przez nich jak przez oka niewodu. Zabiła kilku, stratowała, porąbała — kilkunastu, może setkę, ale główna siła nieprzyjaciela nie zatrzymała się nawet, dążąc w tymsamym szyku, w tymsamym kierunku z oczami utkwionemi w orszak królewski.
W mgnieniu oka znaleźli się na rzut strzały. Już widać było wyraźnie ich szare postacie kosmate, ich krwawo gorejące ślepia z pod szłyków futrzanych, ich krótkie miecze żelazne, białe i błyszczące jak kły... Zawyli i miotnęli chmurę strzał raz, drugi i trzeci... Poczym pod osłoną pocisków zbiegli się chyżo i wpadli kupą na szyki królewskie. Zawrzała zażarta walka. Król, stojąc na lekkim wzniesieniu pośród wojska, pilnie baczył na wszystko i posyłał na pomoc zagrożonym szeregom doborowych rycerzy z zapasu. Wilków napływało coraz więcej i więcej... Ich dzikie wycia straszyły konie, oszałamiały ludzi, głusząc szczęk oręża, granie trąb i nawoływania królewskiego rycerstwa... Na miejsce setek poległych wyrastały nowe nawały, parły naprzód z niepowstrzymaną siłą, szczękając żelazem po miedzianych zbrojach.
Zaczęło zmęczone, ogłuszone i przerzedzone rycerstwo ustępować. Zwężało się koło obrońców królewskich... a i ci, co zostali, byli pocięci, osłabieni, upadli na duchu. Król przerażonym okiem spoglądał na kłębiące się do okoła czarne mrowisko. Wśród niego opodal niby góra szarzał cień strasznego hufca wojowników, zakutych w żelazo z wilczemi naliczkami. — Ci nie dobywali jeszcze broni. — Wolno, kołysząc się, posuwali się oni przez wrzeszczący tłum... wprost ku Królowi.
— Zginęliśmy!... — szepnął Król.
— Tak, Królu, zginęliśmy, ale choć umrzemy godziwie!... Wolę taką śmierć, niż śmierć z ręki moich wczorajszych niewolników!... — odpowiedział rycerz Czarny.
Król zbolałym okiem spojrzał na gromady chłopów, przyglądające
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/64
Ta strona została skorygowana.