mij zasię literę po jednej z imienia twego... — zamruczał nagle głucho.
Królowi włosy zjeżyły się na głowie. Niezrozumiałe wyrazy, dziwaczna twarz astrologa, ognisty znak na niebie, widziany przed chwilą, złamały jego zwykłą rozwagę i męstwo.
— A moja gwiazda!... Gdzie moja gwiazda?...
Dydko popchnął teleskop z niechcenia i wskazał znowu bladym palcem na jego kryształowy otwór.
Król przyłożył chciwie oko...
— Widzę... widzę!... Ależ ona tuż przed tym ognistym smokiem!... Co czynić!?
Wstał, gotowy do walki, i patrzał wyczekująco na gwiaździarza.
— Błyszczące — szczęście, blade — przeciwność... Czekać, albowiem niewiadome drogi jego!... Czekać!... — powtórzył Dydko znacząco.
Król głowę opuścił.
— Czekać?... Na co czekać?... Co wstrzymać?...
Chciał pytać, spojrzał na astrologa, który nagle skurczył się w sobie i zwiądł na twarzy jak stary liść. Zrozumiał, że nic się od niego nie dowie, i wyszedł zasępiony z opuszczoną głową.
Po namyśle zawołał stolnika i kazał nazajutrz szykować ucztę na zamku. Miała trwać trzy dni, trzeciego dnia odbędą się turnieje dla uczczenia świetnego zwycięstwa.
Uczta wspaniale się udała. Stroje dam i rycerstwa wyglądały, jakby złożyły się na nie wszystkie blaski słońca i księżyca z barwami ziemi. Pół setki wołów zabito, zarznięto setkę baranów, do tego drobiu bez liku. A ile wypito beczek wina, miodu i piwa, tego nikt się nigdy nie dowiedział, gdyż piwniczy z wielkiego żalu na taki wydatek odpowiadał jeno opryskliwie:
— Arkę Noego zmyłaby ta fala z czuba Araratu!
— Rozgwar głosów biesiadnych, dźwięki tanecznej muzyki, śpiewy, chrzęsty zbroi, szelesty jedwabiów biły o wysokie stropy zamkowych
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/77
Ta strona została skorygowana.