ją wśród służebien i pań dworskich, pochyloną nad krosnami. Podniosła głowę i spojrzała nań zdziwiona:
— Co się stało?
— Nic. Chciałem zobaczyć, co porabiasz?
— Ach, od czasu, jak rozjechało się rycerstwo, zrobiło się ogromnie pusto i nudno. Doprawdy, że nawet w czasie oblężenia było lepiej, gdyż roiło się od ludzi i codzień było coś nowego... Teraz nic!... Dnie mijają bez żadnych wydarzeń!... Choćbyś, Królu, bal dał, zwołał na turniej okoliczne rycerstwo!... Proście, dworki, Króla Pana!...
— O tak, Miłościwy Panie!... — podtrzymały chórem Królową dworzanki.
Król chmurny targał brodę:
— Nie czas zwoływać rycerstwo!... — mruknął i odszedł do siebie.
Cicho w królewskiej komnacie. Potrzaskuje ogień na wielkim kominie i rzuca czerwone blaski na zawalony pargaminami stół, na stare księgi, na półki ze zwitkami drogocennych rękopisów, na ogromny fotel z wysoką rzeźbioną poręczą, w którym siedzi Król. Złoty łańcuch gorzeje mu blaskami na czarnej aksamitnej szacie, złotem połyskuje jasna rozłożysta broda. Patrzy na ogień, ale go nie widzi, wytężonym wzrokiem znowu szuka czegoś daleko, daleko... poza murami zamku.
W kąciku na nizkim zydelku przycupnął Bączuś, cicho brzdąka na gitarze i jeszcze ciszej śpiewa:
Nad polami poświata miesiąca,
A polami idzie Nędza drżąca;
Chude ręce otula w łachmany,
Łzawe oczy obraca na łany:
»Zaorałam ja was i zasiała,
Ale nie ja będę was zbierała!...
Ukochane moje srebrne zboża,