czyły zaraz z kuchni kuchciki i sam gruby kucharz wyjrzał przez okno. Wszyscy byli ciekawi przybysza z tamtego świata.
— Ale jaki pokraka, niech go też!... I w jaki sposób mógł się tutaj przedostać?!...
— Nie chce mówić, ale my go pociągniemy za język!... — wygrażali się żołnierze.
— Nie chce mówić, bo głodny. Ja sama nie lubię mówić przed śniadaniem! Dajcie mu jeść, a zaraz ożyje — rozkazywała królewna.
Kuchciki, śmiejąc się, przynieśli jakieś korytko, pełne odpadków i obrzynków. Nędzarz chciwie łykał je, chwytając brudnemi palcami, ku wielkiej uciesze czeladzi.
— Zwierz, zwierz!... — wołali wesoło. — Zaszczuć go psami!...
— O, nie!... On ma ładne oko!... Patrzcie, on ma jedno ładne oko!... — broniła nieszczęśnika królewna.
Ale nieznajomy już opuścił powiekę i więcej jej nie podnosił.
Straż znowu zaczęła go tarmosić i ciągnąć do strażnicy. Wtym przybłęda zaryczał, wyrwał się im, skoczył w bok i zaczął uciekać, zamiatając koszlawemi nogami.
— Łapaj!... Trzymaj!... A to ci hultaj! — krzyczeli żołnierze, ścigając go z obnażonemi mieczami.
Królewna zalewała się łzami. Królewicz Jaś zbladł i szeptał w przerażeniu:
— Nie chcę!... Nie chcę!... Niech go nie zabijają!
Nikt jednak rozkazu nie słyszał. Zagłuszył go wrzask czeladzi, gdyż cała służba wyległa na kuchenne schodki, pokładała się ze śmiechu, a pośrodku nich trząsł się jak galareta ogromny brzuch kucharza w białym fartuchu i gruby głos jego huczał jak beczka.
— A to uciecha!... Patrzcie go, jak to kluczy, niby zając!... Jakie to wyprawia koziołki!... Oho!... ho!... Nie złapią go nasze niedźwiedzie, nie złapią!...
Istotnie żołnierze rady sobie dać nie mogli z nieznajomym, uchodził im coraz dalej w ogród, więc wezwali towarzyszy na pomoc od
Strona:Wacław Sieroszewski - Bajka o Żelaznym Wilku.djvu/90
Ta strona została skorygowana.