i zatrzymała się z opuszczonemi oczami u progu; jej palce, ubrane w pierścienie, mięły kurczowo rąbek białego fartucha.
— Czego milczysz?... Gadaj!... Zdradziłabyś mię z tym gładyszem? — nastawał urzędnik, wskazując na Beniowskiego.
— Nie, panie! Jestem twoją tylko niewolnicą... Tobie jednemu posłuszną istotą! — szepnęła wyuczonym głosem.
— I kocham całem sercem, całą duszą i całem ciałem do najmniejszej jego składeczki pana mego wszechmocnego, Sergjusza Mikołajewicza Nowosiłowa...
— I kocham całem sercem, całą duszą... — szeptała Aglaja pobladłemi ustami.
— Przestań, Sergjuszu Mikołajewiczu... Nudne to i niezbożne, doprawdy, i wiemy już wszyscy, żeś chwat do niewiast! Lepiej pogadajmy, jak zmusić kupców, żeby grali!...
— Jak zmusić?... Rozumie się, kontrakt spisać... kto nie dotrzyma, karę zapłaci... Stary ruski sposób! Przyprowadźcie ich do mnie, już ja całą rzecz obrobię... Pij, Beniowski, pij... zdrowie... damy swego serca, a nie zamyślaj się, bo to... niebezpieczne!...
Beniowski znowu się uśmiechnął i po kieliszek sięgnął.
Zabawiali się tak do późnego wieczora.
Gdy rozgrzany ucztowaniem Beniowski wyszedł wreszcie na ganek, już mroźna, blada noc zawładnęła niebem i ziemią.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/107
Ta strona została przepisana.
— 99 —