czały rznięte gąsiorki z wódkami, cynowe misy z przekąskami i srebrne czarki.
— Naczelnik go zatrzymał — tłumaczył Beniowskiego komendant.
— Mógł się wykręcić!... — burknął Nowosiłow.
— Ba, on powiada... — zaczął kozak, lecz urwał trącony w łokieć przez Beniowskiego; mrugnął jeno znacząco na sekretarza.
— Cóż, nie traćmy czasu!... — nalegał Proskuriakow, którego oczu nie uszło zmieszanie komendanta.
Ustawiono szachy i obecni otoczyli zwartem kołem grających.
Grano do białego dnia. Z pięciu partyj Beniowski wygrał cztery. Gdy po rozejściu się gości gospodarz i komendant liczyli i dzielili pieniądze, Beniowski wstał nagle i poprosił, żeby mu pozwolono się umyć i oporządzić odzież, gdyż wprost stąd iść musi do naczelnika na lekcje.
— Nie będziesz spał?...
— Nie. Kiedyż mam spać?...
— A wieczorem przyjdziesz?... Słyszałeś, że to ma być u mnie!... — zauważył komendant.
— Słyszałem, ale nie wiem, czy co z tego będzie... Z niewyspaną głową łatwo przegrać i długo tak nie pociągnę!
— To prawda!... Więc chyba w niedziele i święta tylko grać będziemy!
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/116
Ta strona została przepisana.
— 108 —