dziwej miłości... Czegóż ty znowu chcesz Nastka?...
— Mamusiu, przyszedł posłaniec od Taju z Czekawki i przyniósł jarząbki...
— Więc cóż, niech poczeka, albo sama weź i złóż w śpiżarni.
— Kiedy, mamusiu, tatuś go przysłał, kazał wódką poczęstować...
— Ach, że też chwilki niema wytchnienia. Zaczekajcie, Auguście Samuelowiczu!...
Wyszła, a na jej miejsce na ławie przysiadła Nastka.
— Widzę, że pan dziś bardzo smutny!?... Panu coś dolega?... Niech pan powie... Może będę w stanie dopomóc!
— Chciałbym nauczyć panią, chciałbym szczerze nauczyć i panią, i siostry pani, i brata wszystkiego, co sam umiem... Ale pani widzi, że tego tu uczynić niepodobna, że wciąż ktoś przeszkadza, że nareszcie wszystkiemu podołać sił mi nie starczy. Nieustannie tysiące innych narzucają mi rzeczy... Odrywają wciąż...
— Istotnie, blady pan i mizerny dzisiaj!...
— Więc kłopoczę się o to, myślę wciąż i przyszło mi do głowy, czyby nie można otworzyć tu szkoły, gdzieby różni profesorowie wykładali różne nauki, wzorem szkół stołecznych. Wtedy starszym uczniom mógłbym więcej udzielać czasu...
— Cudownie, cudownie! — zawołała i klasnęła w ręce dziewczyna.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/119
Ta strona została przepisana.
— 111 —