da... Las, pustynia... Wyjeżdżasz o świcie, wracasz wieczorem... to drwa przywieźć, to sieci opatrzyć... Więc znowu dziś zwyczajnie wyjechałem; coś wpół drogi opatrzyłem się, żem zapomniał siekiery... Aby psów po próżnicy nie męczyć, przywiązałem uprząż do drzewa, a sam wracam piechotą... Coś mię tknęło, że ogień trochę przygasł w kominie, ledwie dymek się sączy, że głosów żadnych w izbie nie słyszę. Czyżby żona znowu usnęła?... Otwieram cichutko drzwi, a wtem on w samej bieliźnie wyskakuje z mojej łożnicy... Więc go za halc... Ale gdzie tam, mocniejszy ode mnie, jeszcze mię zbił, baba moja, suka, pomagała mu... Weźcie więc go, zabierzcie go, albo go ubiję!... Takie wy pany, jak i my, tacy sami piętnowani złoczyńcy...
— Idź, zawołaj go zaraz!... — kazał Beniowski.
— Ba, kiedy nie chce iść!...
Chruszczów zdjął z kołka czapkę i rękawice.
— Utrapienie! Przenieść go trzeba gdzie indziej, ale gdzie!?
— W każdym razie, każ mu się zaraz wynosić, rzeczy niech złoży tymczasem u Panowa... Sam wracaj, bo czasu mamy mało... Muszę być dzisiaj u gubernatora, opuściłem już dwie lekcje... Będą się dąsać!...
Jeszcze Chruszczów z obejścia nie wyszedł, jak przyleciał z epistołą zziajany wysłaniec od komendanta. „Przyjdzie ich ośmiu, cała niezwalczona drużyna przeciwna: Kazarinow, Proskuriakow, Czu-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/142
Ta strona została przepisana.
— 134 —