śna ciemna woda, i były równie jak ona zmienne i wrażliwe na każdą zmianę światła, na kolor zbliżającego się do nich przedmiotu; odbijały je natychmiast, zabarwiając się w przeróżne odcienia, mierzchnąc od chmur przepływających po niebie, rozświetlając od żywszego przebłysku słońca.
Beniowski widział, że były ładne, i szczerze je pochwalił.
— Przeznaczam je na upominek dla Jej Cesarskiej Mości... — z dumą oznajmił Niłow. — Wyślę, nie czekając lata, jeszcze zimą z umyślnym gońcem... Ale widzisz, Beniowski, zachodzi tu jeszcze jedna mała okoliczność, o której chciałbym twój sąd usłyszeć, jako że statysta jesteś i znasz nauki prawne... Te sobole przysłali na okup krewniacy i zadrugowie Orunczy, zakładnika Ankalów, żądając zwolnienia jego, i jeszcze proszą o proch i muszkiety na wytępienie potworów — niedźwiedzi, co zeszły z gór i trapią teraz ludność ich, rozpędzają i niszczą im stada renów, napadają na namioty myśliwców, porywają niewiasty i nawet wojowniki... Ale ja myślę, że jest to fałsz, a raczej zasadzka, wybieg wojenny, aby wymamić od nas broń na naszą zacz zgubę, i myślę zatrzymać porówno sobole i gońców... Co?... Jak myślisz?
Beniowski długo ważył odpowiedź z opuszczoną głową, z oczyma utkwionemi w cudne futerka.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/146
Ta strona została przepisana.
— 138 —