— Zawczasu was honorują, jakbyście już im te bestje pobili... — szydził po drodze sekretarz.
— Zwykła omyłka. Byłem bliżej, więc mnie ułapił zamiast naczelnika. Pewnie nie rozróżniają nas, jak i my ich — bronił się Beniowski.
— Zresztą słusznie się wam należy, Auguście Samuelowiczu, gdyż wasza to myśl — wstawił łaskawie Niłow.
— A teraz jedziemy do mnie. Zjemy obiad, a potem zaraz przyjdą kupcowie!... Może i pan naczelnik będzie łaskaw oglądnąć te nasze boje!?
— Może, może!... Zobaczymy!
Noc całą do świtu grał Beniowski z kupcami, rozegrał siedem partyj, z których pięć wygrał, a dwie tylko im oddał. Wygrał dwa tysiące rubli oraz moc kunich, bobrowych i lisich skórek.
Bawił niezmiernie obecnego przy tych turniejach naczelnika hazard grających.
Spólnicy podzielili się sumiennie i oddali niezwłocznie część należną Beniowskiemu w pieniądzach.
Gdy wracał do domu o brzasku, był śmiertelnie znużony, a musiał jeszcze opowiedzieć wszystko Chruszczowowi. To też, gdy nareszcie padł na posłanie, przygotowane mu przez poczciwą Alajdę w łożnicy Chruszczowa i gdy zasunęła się nad nim gruba irchowa zasłona, gasząc dzień, wkradający się do izby przez okna, usnął snem nagłym i ciężkim jak śmierć.