dzie? — gadał Niłow, owijając się szczelniej w futro.
— Słusznie mówi Wasza Wysoka Szlachetność: nie wiatr, lecz młot! Omało mię nie wywrócił, gdym z rana wyszedł za przydźwierze!
Zatrzymali się przed domem naczelnika, na podwórzu forteczki. Olbrzymie czarne tyny obronne z potężnych na zrąb kładzionych modrzewiowych kloców wstrzymywały tutaj napór wiatru, a płaty śniegu, lecąc, wirowały wolno, wdzięcznie, jak opadające listeczki kwiatów wiosennych.
— Bywaj zdrów, Stefanie Polikarpowiczu! — zwrócił się Niłow do porucznika, wstępując na schody ganeczku.
— A poślij tam do tego Orunczy jakiego z jeńców korjakskich!
— Według rozkazu! Czy nie uważacie jednak, Iwanie Piotrowiczu, że byłoby trochę niebezpiecznie wypuścić tego dzikusa, szczególnie teraz, gdy na północy znowu wszczyna się rozruch? Godzą się podobno Czukcze z Korjakami, zbroją, gadają, że sam Ochotin im w tem pomaga!
— Zrób, jak mówię! Niewiadomo, co będzie! Być może, że nic nie przyślą! — odrzekł Niłow, poprawiając czapkę i uśmiechając się tajemniczo.
Z tym uśmiechem zastygłym na ustach wszedł do ciemnej sieni, gdzie kozak podręczny zdjął zeń szubę i buty futrzane. Stamtąd skierował
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/16
Ta strona została przepisana.
— 8 —