Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/164

Ta strona została przepisana.
—   156   —

Niańka przyniosła jej obiad w misie cynowej i dzban kwasu; postawiła je na stole, sama postała chwilkę obok, powzdychała i odeszła, widząc, że dziewczyna nie raczy nawet na nią spojrzeć.
Wieczorem przekradły się do niej siostrzyczki.
— Tatuś wcale się nie gniewa. Pytał, czy bardzo jesteś chora, a mamusia powiedziała, że nie bardzo, żeś się tylko przeziębiła.
— A nic więcej nie mówili?
— Nie... Tatuś był niewesoły i mamusia też, a Grześ zaraz z tego skorzystał i zjadł pół pieroga, troszkę tylko nam zostawił!
— Powiedzcie Grzesiowi, żeby przyszedł do mnie, że mu dam srebrnego rubla, co go dostałam od ojca na urodziny!
— Żeby zaraz przyszedł, co? Kiedy go niema, siedzi na odwachu z kozakami, gra w kości...
— Niech więc przyjdzie jutro. A wy, jak tylko co nowego usłyszycie, zaraz przybiegnijcie!... Tak nudno!... Czy nie słyszałyście nic o naszym nauczycielu?...
— A jakże, słyszałyśmy: sama przecie mówiłaś, że pojechał bić się ze smokami, z lodowatemi potworami, co ludzi zjadały... Czy one tutaj mogłyby przyjść, jak myślisz, Nastka?
— Poco miałyby przychodzić?... Bez nich dość tutaj potworów!