— Potem, Marta Karłowna, potem... Niechby teraz usnęła krzynę... Ale przedtem może się gorącego biteniu napijesz, dzieciątko? — szeptała Mironowna.
Widząc, że dziewczyna się nie rusza i głowy ku nim nie obraca, kobiety otuliły ją starannie „czołdrą“ piesakową i oddaliły się na palcach. Cisza zaległa komnatę.
— Co się stało, co się stało?... — rozmyślała dziewczyna, czując, że ból szalony znowu ją chwyta za serce. — Ach, tak... umarł, niema go!... Zwierz szalony zgruchotał mu głowę cudowną, rozszarpał jego piersi... Nie, nie... Nieprawda!... Ten nicpoń zawsze kłamie, dręczy mię i dokucza... Niepodobna!... Inaczej matki twarz nie byłaby tak spokojna, przecież lubiła go... Niechby już przyszła ta Mironowna... usta mi płoną, gardło wysycha... Mironowna, Mironowna, gdzie jesteś?...
— Idę, idę, dziecino, biteń ci niosę gorący, wyborny, ze starego kurskiego miodu, z bursztynowego lipca, co go chronię w apteczce jak źrenicę oka na nasze słabości niewieście... Pij, duszo moja, gołąbko, pij! Wzmocni cię odrazu, wróci ci siły i ducha!
Dziewczyna chciwie przytuliła wyschłe usta do brzegu srebrnej kruży.
— Słuchaj, nianiu — rzekła, zwracając starej do połowy opróżnione naczynie. — Na miłość Boga, powiedz mi!... Przez rany Chrystusowe... przez łzy Matki Boskiej Bolejącej zaklinam cię!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/175
Ta strona została przepisana.
— 167 —