Karłownie, napomykałam, że nieprzystojnie dziewicy szlacheckiej u chłopa, obieżyświata się uczyć... Co innego, gdyby dworską wziąć do niej panią... „Ale jej niema“, mówiła mi — a teraz sama żałuje...
— To ona... wie?... — spytała żałośnie Nastazja, opadając na poduszki.
— A wie!... Ale nie bój się, nic nie powie! Lepiej, że się tak stało... Wypłaczesz się, przebolejesz, mędrsza się staniesz...
— Idź już sobie, idź!... — zaszeptała dziewczyna, rzucając się po puchach boleśnie z boku na bok.
Wyszła Mironowna, cicho stąpając na pilśniowych podeszwach.
Nastazja naciągnęła puszystą czołdrę na głowę, podkuliła kolana aż pod samą brodę i w tem ukryciu jęła płakać w głos, jak małe dziecko, zanosić się od szlochów rwących wnętrzności. Głos jej jak żałosne wycie pokrzywdzonej wilczycy przebił futro, wydobył się za ściany łożnicy, dotarł do kuchni. Niebawem silna ręka zdarła nakrycie z głowy dziewczyny.
— Zmysły straciłaś, dziewucho!... Zanosisz się bez pamięci!... Milcz zaraz, bo ojciec usłyszy... I tak mam z tobą wyżej uszu kłopotów... Czego wyjesz?... Czy spał z tobą ten drab?... Czy cię uwiódł?... Gadaj zaraz, jak było!... Bo nie rozumiem, czego tak płaczesz, czego tak wojujesz!?... — syczała pani Niłowowa.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/177
Ta strona została przepisana.
— 169 —