zawsze były dzieci — uspakajała Niłowową Mironowna.
— Jak suka chce, zawsze czas i okazję znajdzie! — mruknęła pani Niłowową, uspokajając się trochę. — Radzę ci, dziewko, przyjdź do rozumu, przestań głupstwa robić, i upokorz się, jedyne to dla ciebie wyjście. Ojciec nie wie, wszystko obejdzie się kryto-szyto... Nie powiem mu, choćbyś bachora miała, wydamy cię za mąż! Ale opamiętaj, opamiętaj się!... A teraz wstawaj i odziej się, abyś mogła wyjść do wieczerzy... Chodź, Mironowna, chodź, pomożesz mi pieróg do pieca wsadzić!
Nastazja wiodła za niemi oczyma, aż wyszły; potem znagła uklękła na posłaniu, schyliła się, wyciągnęła z pod pierznika ukryty tam nóż, opuściła z ramienia giezło, przystawiła zimne ostrze do białych piersi, tam, gdzie słabo kołatało się ciężkie, udręczone serce, i pchnęła...
Słaby jęk rozbrzmiał w omroczonej komnacie. Usłyszała go jednak Mironowna w dalekiej kuchni, chyżo pobiegła do panieńskiego pokoju na pilśniowych podeszwach, a za nią sunęła poważnie Marta Karłowna, ciężko stawiając grube nogi na skrzypiących deskach podłogi. Poruszyło ją przecie już wśród drogi rozpaczliwe wołanie Mironowny:
— Zabiła się, zabiła!... Ratunku!...
Skoczyła żwawo Marta Karłowna i jak orlica
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/179
Ta strona została przepisana.
— 171 —