między sobą, w pokoju głównym rozparty na krześle Niłow słuchał w zamyśleniu zawiłego dowodzenia Czernycha.
— Skutkom bywa rzecz pożyteczna, aby rozważyć wszystko od źródła, od samego korzenia... A więc po pierwsze, skoro nie chcą płacić, więc trzeba ich zwojować...
— Właśnie w tem sęk!... — przerwał niecierpliwie Niłow. — Wojować?... Wojnie nieprzychylny jest Petersburg... Wciąż odbieram stamtąd ukazy, aby inorodców szczędzić, jako z nich a nie z kogo innego jest wielki dla skarbu dochód... Że wyniszczać, wypleniać ich żadną miarą nie należy, przeciwnie oszczędzać i rozmnażać!... Każą więc brać zakładniki i działać łagodnością, a my cóż uczyniliśmy: zakładniki puściliśmy i wzamian nic... Nie pochwalą nas za to, och, nie!...
— Zbyt dowierzyła Wasza Wysoka Szlachetność słowom tego obieżyświata. Dawno już miałem na niego oko!... Sztuka cudzoziemska!... — rzucił Nowosiłow, poprawiając oburącz obwisły żołądek.
— Gdyby był żył, rzecz wyglądałaby może wcale inaczej... Zdolny był! — bronił się naczelnik. — Szkoda go, wiele przez tę jego śmierć pokręciło się spraw... Czy aby tylko pewna, że zginął?...
— Najlepszy na to dowód, że, dotychczas nasz wysłaniec nie wrócił!... Gdyby żył, z radosną nowiną jużby przygnał!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/183
Ta strona została przepisana.
— 175 —