Gdy późno wieczorem Beniowski z towarzyszami przybył nareszcie do swego mieszkania, znalazł ku wielkiemu zdziwieniu na drzwiach pieczęcie, a przed drzwiami kozaków, którzy go grubjańsko odpędzili od proga.
Na gwar głosów wyszli od sąsiada Chruszczow i Alajda i objaśnili, jak rzecz się miała.
— Uważali cię za umarłego i chcieli majątek twój zagrabić do skarbu, a przy okazji i mój!... — tłumaczył Chruszczów.
— W tumulcie i powszechnej radości zapomnieli cofnąć straże! Nieporozumienie, które jutro rano się wyjaśni. Dziś chodźcie do mnie, zanocujemy razem, będzie ciasno, ale wesoło! — radził Baturin.
— Nie, nie można!... Nie jest to bynajmniej błahostka! Co raz w ich ręce wpadnie, niełatwo stamtąd wydobyć!... Mamy w mieście wielu ukrytych nieprzyjaciół i zazdrośników... Trzeba temu z miejsca łeb ukręcić... Zaraz pojadę! — oparł się Beniowski.