— Do kogo teraz trafisz? Śpią wszyscy!
— Pijani, jeszcze naskoczysz na awanturę...
— Słaniasz się na nogach, od wczoraj nie zmieniałeś opatrunku...
— Lepiej napisz list, pojedzie ktokolwiek z nas! — odradzali mu towarzysze.
Ale Beniowski nie słuchał, kazał wiernemu Jędrzejowi psy nawrócić i siadł na sanki.
— Wszystko sam, zawsze sam! Uważa się za jedyną wśród nas zdolną i godną osobę!... Despota! — sarkał Stiepanow, patrząc wślad niknącej w ciemnościach postaci.
Wygnańcy weszli kupą do Baturina, aby zaczekać na powrót naczelnika i otrzymać rozkazy, gdy jednak długo nie wracał, rozeszli się do domów senni i znużeni wrażeniami dnia.
Beniowski tymczasem zajechał do miasta wprost do komendanta. Setnik Czernych bardzo się zdziwił i zafrasował wiadomością, że straż nie została od domu Beniowskiego cofniętą.
— Zapomnieli, napewno zapomnieli! Cóżby innego mogło być... Ale ja nic pomóc nie mogę: rozkaz wydał naczelnik, on jeden tylko może go cofnąć. Chyba, żeby sekretarz wziął na swoją odpowiedzialność. Wiesz co, Auguście Samuelowiczu, jedź ty do niego, on ci sprzyja!
— Nie chcę go niepotrzebnie niepokoić. Skoro rozkaz wyszedł od naczelnika, zwrócę się do niego samego.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/195
Ta strona została przepisana.
— 187 —