— Proszę pokazać, gdzie jest rana?... — spytał wzruszonym głosem Beniowski. Płacząca Mironowna objęła za ramiona chorą i, szepcząc jej do ucha pieszczotliwe wyrazy, położyła na wezgłowiu, ranionym bokiem ku górze, poczem uniosła giezło i zaczęła odwijać obwiązki. Dziewczyna nagle przycichła i spokojnie pozwalała robić wszystko ze sobą; dopiero gdy poruszono ostatni szmat, przesiąknięty spiekłą krwią, jęknęła boleśnie.
— Co to jest?... Coście tu przykładali?
— Cóż mieliśmy przykładać!? Lapin od samego rana zaprzepaścił się z waszymi wojakami... Wyjechał gdzieś za miasto po obiecane reny, czy tam co... Bóg was wie!... Rana krwawiła, więc chleba z pajęczyną wczoraj jeszcze... Zawsze pomagało, było dobrze, a bo to pierwszy raz!... — dowodziła Mironowna.
— Zaraz to obmyć ciepłą wodą i lodu przyłożyć... Macie jaki pęcherz bydlęcy albo rybi?... Tu wszędzie lód kłaść trzeba aż tak wysoko... Boże, jakże napuchło!... Ogień nie ciało!... Gruczoły mogą się zapalić w piersiach! — mówił Beniowski, dotykając drżącemi rękami czerwonych półkuli dziewiczych i sczerniałego wokoła ciała.
— Coście narobili, coście narobili!... — powtarzał stroskany.
— To nie my, to ogień idzie od wnętrza... Chleb z pajęczyną odwieczny sposób, zawsze dobry... Pamiętam, jak Iwan Piotrowicz raz cię-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/200
Ta strona została przepisana.
— 192 —