w głębokim stolcu, wysianym skórą niedzwiedzią, naczelnik Niłow i nogą wybijał takt, za nim stał porucznik Norin.
— Raz, dwa!...
Z czerwonej twarzy naczelnika nie schodził błogi uśmiech...
— Zuchy!... A teraz: śpiewać!
Po-śliz-nęła się z pagórka...
Oj, luli — la!...
Pośliznęła się z pagórka
Młoda leśniczowa córka...
Oj, luli — la!...
Trafił sęczek się na drodze...
Oj, luli — la!...
Trafił sęczek się na drodze,
Rozdarł odzienie niebodze!...
Oj, luli — la!...
— Oj luli-la!... — wtórował ochrypłym głosem naczelnik, kiwając głową i ręką do taktu.
A po drugiej stronie sieni w „teremie“ pani Niłowowa odpędzała od zamkniętych drzwi przysłuchujące się gwarowi dzieci:
— Idźcie, idźcie!... Wynoście się do sypialni!... Nie potrza wam słuchać sołdackich pieśni!... Nie ciekawe!...
— Ach, nianiu, nianiu, jak ja tego nie lubię!... Wprost nienawidzę!... — szeptała Nastka Niłowówna, przypadając do piersi siwej, zawiędłej sługi w ciemnym mnisim czepcu.
— Nie słuchaj, nie słuchaj, gołąbko moja!
— Już ja wiem, jak to się skończy, już ja wiem!... Będą znowu którego z nich bili!... Och, och, mój Boże!...