dział, że przez szpary niedomkniętych drzwi, że z za węgłów chat, z ukrycia ciemnych śpiżarenek, śledzą za nim, gdy przechodzi po ulicy, setki czarnych i modrych oczu i białe piersi kobiece unoszą się tłumionem westchnieniem. Ale udawał, że to go nic a nic nie obchodzi; gryzł i spluwał od rana do wieczora na oczach wszystkich cedrowe orzeszki z niedbałością doświadczonego światowca.
— Co, wygrasz?... Powiedz prawdę!... Jak myślisz? — pytali go kozacy i kupcy. — Radzisz nam robić zakłady, czy nie? Piąta część twoja.
— Ciemna to rzecz gra!... On uczony a ja tutejszy!... — odpowiadał skromnie, ale mrugał jednocześnie śmiejącemi się oczyma.
Robiono więc zakłady i zwolna ogólne podniecenie dosięgło szczytu.
— Czego on zwłóczy?... Na co jeszcze czeka?
— Boi się!... Złapaliśmy ptaszka!...
— Niech się boi a grać musi!... — gniewał się Kazarinow.
— Do naczelnika w razie czego pójdę!...
Sekretarz milczał, ale się wściekał, gdyż zachowanie się Beniowskiego również napełniało go trwogą. Komendant żalił się po kątach:
— Doprowadzi on nas do żebraczej torby!... Ale wtedy i my mu nie darujemy. Tak ludzi omamić, a potem zwieść! Tego przebaczyć niepodobna!...
— Mam ja na niego sposób!... Już ja mu wy-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/216
Ta strona została przepisana.
— 208 —