sie napadzie na białych i naczelnik kazał zdwoić straże w mieście i powiększyć baczenie. Beniowski również naglił do pośpiechu Stiepanowa, który prowadził roboty obronne dookoła szkoły, zmieniającej się zwolna w małą forteczkę.
Ale ten bynajmniej się nie śpieszył.
— Nie mam do czego! — mówił Panowowi. — Każdy z was ma coś, jakieś zajęcie, jakąś pracę... Mnie odsuwają od wszystkiego!
— Dlatego odsuwają cię, że źle robisz, jesteś niedbały, nieposłuszny, spóźniasz się! — strofował Panow siostrzeńca.
— Wcale nie!... Przeciwnie, płynie to stąd, iż ten Beniowski widzi, że umiem wiele więcej od niego, że wszystko, co on robi, są to moje myśli i plany, które on sobie zdradnie przyswoił i dowcipnie wyzyskał... Ale to się skończy! Choćby teraz, dlaczego on nie fortyfikuje sam swojej chałupy?... Dlatego, że się na tem wcale nie zna... Każe się śpieszyć, a co warte pale wbite w zmarzłą ziemię?... Twierdza nie będzie przecież potrzebna wcześniej, jak na wiosnę, a wtedy palisada runie, nie ostoi się w obmiękłej glinie!... Poco więc się śpieszyć!?... Chyba poto, żeby większą jeszcze zwrócić uwagę i wzniecić w mieszkańcach podejrzliwość i tak już bardzo rozbudzoną... W gruncie rzeczy nie widzę nawet pożytku z tej twierdzy, przecież mamy uciekać morzem, a ono stąd z górą dwie mile...
— Dobrze, dobrze! Nie mędrkuj i rób, co ci
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/222
Ta strona została przepisana.
— 214 —