Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/227

Ta strona została przepisana.
—   219   —

rzenie na Beniowskiego, który stał z boku zasępiony, z oczami utkwionemi w ziemię.
— Zbierajmy się zpowrotem, Mironowna, bo matka strofować nas będzie...
Wstały; Stiepanow skoczył, aby drzwi przed niemi otworzyć, Beniowski odprowadzał je aż na ganek, siląc się na grzeczny uśmiech.
— Cudna!... Cudna!... Skądżeś taką wygrzebał, Beniowski?... Warta, żeby i na śmierć za nią pójść! — zachwycał się Stiepanow.
— Idź do swoich ludzi i zważaj, żeby mi tu nikt więcej nie wchodził!... — rozporządził się surowo Beniowski.
Już Panow skończył swoją lekcję i rozpuścił dzieci, a rozmowa ze zbuntowanymi marynarzami nie dobiegła jeszcze do końca. Sybajew był znużony i znudzony i nie krył tego.
— Upewniam was, Auguście Samuelowiczu, że chłopy są szczere i zuchy, i że liczyć na ich słowo można! — wstawiał się za swymi protegowanymi.
Beniowski wciąż kręcił głową.
— Niepodobna, niepodobna! Nie można obiecywać rzeczy niedościgłych! Naczelnik nie zgodzi się cofnąć swoich rozporządzeń!
Zgnębieni marynarze milczeli.
— Zrobimy, co każesz! Pójdziemy za tobą choćby na kraj świata!... Zechciej rozkazywać — bąknął raz jeszcze Paresow.
Beniowski zamyślił się:
— Słuchajcie: rozumiem, że wasze położenie