Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/229

Ta strona została przepisana.
—   221   —

— Czy znasz porucznika Norina? — spytał na odchodnem.
— Owszem, znam go trochę... Razem służyliśmy...
— Prosi, abym mu pożyczył pięćset rubli na uekwipowanie się; mianowano go komendantem w Niżnim Ostrogu...
Sybajew uśmiechnął się.
— Nie odda, na to się przygotuj. Gdy ktoś z władzy pożycza od wygnańca, znaczy to, że mu coś zabiera.
— Nie o to chodzi, lecz czy można polegać na innej jego obietnicy...
— O ile nie tyczy się... pieniędzy!
Uścisnęli się za ręce i już mieli się rozejść, gdy nagle Beniowski oparł dłoń na ramieniu oficera.
— Sybajew, czy ty druh mój?
— Tak, wszak uratowałeś mi życie i... wyprowadzisz nas z tej obecnej małości do wielkich rzeczy... Z tobą nic mi nie straszne! Ty jeden tu masz rozum i duszę!
— Słuchaj, zbliżają się ważne sprawy, czuję, że mam coraz więcej nieprzyjaciół. Niedługo może zostanę zupełnie... osamotniony. Nie chciałbym być napadnięty... ztyłu... znienacka. Rozumiesz, hę?...
— Któżby śmiał?...
— Oby tylko nie swoi. Więc pamiętaj!
— Lecz co mam robić?
— Tymczasem nic. Czasem poglądaj za mną