gich paciorków kryształowych na wysokich piersiach, ledwie przykrytych cienką bielizną.
Pośród nich królowała dorodna naczelnikowa w wysokim kokoszniku kameryzowanym szmaragdami i perłami, a obok Nastazja, śliczna, smukła, cała biała, jako żywy posąg z marmuru albo raczej wróżka zimowa, w powłóczystej sukni z śnieżystego multanu z białą futrzaną opuszką. Jeno czerniała nad tem korona jej kruczych cudnych włosów na głowie i płonęły w bladej twarzy pociemniałe od wzruszenia oczy, a koralowe usta uśmiechały się napoły dumnie, napoły lękliwie. Wiedziała, że była piękna, i poglądała wyczekująco przez uchylone drzwi na napływających. Niejeden tam wzrok męski o nią zahaczył z pobożnem westchnieniem, nie jedno tam serce młodzieńcze słodka ścisnęła tęsknota, lecz odbijała dumna dziewczyna wszelkie wyrazy afektu wzgardliwym błyskiem źrenic, jak ciosami szabli.
Od czasu do czasu wchodził do komnaty stary Niłow i z czułością spoglądał na córkę.
— Ach, Nastka, Nastka!... Wystroiłaś się, jak na „asambleję“ dworską!... I poco?... Nikt cię tu nie oceni!... Za darmo przepadną twe starania!... Co innego im pachnie!... Nie widzisz!?... Beniowski więcej ich teraz obchodzi, niż najpiękniejsza z niewiast!... — żartował podchmielony i rozgadany.
— Daj jej pokój!... Kiedyż ma się ubrać, je-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/235
Ta strona została przepisana.
— 227 —