stukał wziętym pionkiem cichutko po stole; Beniowski był blady, ale pozatem niczem nie zdradzał wzruszenia.
— Szach i mat!... Muuurrowany!... Moja!... Wziąłem! — wykrzyknął radośnie Koleskow.
Uczynił się ruch, wiele osób powstało i wzburzone głosy zaczęły się spierać:
— Wygrał... Wygrał!
— Gdzie zaś!... Prosty wypadek!...
— Górą nasza!...
Tłum zakolebał się i odepchnął w tył Nastazję.
— Źle będzie z Beniowskim!... Ojciec trzyma za nim... stawia... Jak przegra to grubo, a jak straci, to znasz tatkę: nie daruje mu stary!... Będzie źle!... Szkoda mi go, zawszeć on prawdziwy wojskowy i... poczciwe „uczydło“!... Nie nęka tak jak ten stary diak przeszłego roku!... — szeptał Grześ.
— Boże, Boże!... Pocóż on gra? Ostrzegałam go!...
— To pani zna się na szachach?... — spytał niespodzianie Stiepanow, który już ich zdołał odszukać. — Jestem przyjacielem Beniowskiego i mogę ręczyć pani, że na świecie niema przedniejszego nadeń gracza.
— A jednak przegrał!...
— Wypadek. A może miał w tym czasie zbytnie szczęście w czem innem?... — dodał znacząco.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/238
Ta strona została przepisana.
— 230 —