Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/239

Ta strona została przepisana.
—   231   —

— Boże, Boże... Już nie chcę!... Niechby, niechby wygrał!... — szeptała dziewczyna.
— Zanim ustawią szachy i rozegrają początek, chodź Nastka potańczyć trochę ze mną... — prosił Grześ.
— Jużem obiecała temu oto kawalerowi, ale myślę, że ustąpi ci, jako bratu.
— Wola pani jest dla mnie rozkazem, choć mi ciężkie takie zrzeczenie się!... — uśmiechnął się kwaśno Stiepanow. — W każdym razie następny taniec zachowa pani miłościwie dla mnie!
— Tańczy pan gawota?
— Tańczę gawota i nawet menueta!
— Tego nie znam. Ale gawota pokazywał mi kniaź Zadzkoj. Jeno że sam nie ma już w nogach potrzebnej sprawności!... — roześmiała się dziewczyna.
Zabrzmiała znowu straszna orkiestra, tłumiąc nietylko gwar rozmów, lecz i łagodny głos skrzypiec Bielskiego; na ścianach i powale zamigały cienie tańczących. Tańczyli wszyscy, kto tylko znalazł sobie tancerkę; tańczyły i starsze i młodsze białogłowy, tańczyły mężatki i panny; tańczono zamorskie i swojskie tańce... Wodzono korowód, śpiewano pieśni... Najwięcej aplauzu uzyskał ruski „hołubiec“ z chusteczką, a najlepiej tańczył go Szwed Brondorp z naczelnikową. Ta ostatnia wolała jednak tańczyć z Sybajewym, który był o wiele młodszy, a ponieważ od niejakiego czasu nie pił, wyglądał wcale ładnie w swoim kapitańskim mundurze.