W sąsiednim pokoju zapatrzony w szachownicę, zapomniawszy o skupionych wokoło widzach, rozwijał ostrożnie swe plany Beniowski, zdradziecko napadał nań Koleskow, wywołując to okrzyki radości, to przestrachu, to zachwytu i zdziwienia w szeregach swych zwolenników. Chmurnie przypatrywał się grze naczelnik Niłow; gryzł wargi, trząsł brzuchem i pośpiewywał nieprzyzwoite piosenki sekretarz Nowosiłow, a setnik Czernych omal nie płakał.
Beniowski zdawał się nikogo nie widzieć; długo namyślał się nad każdem posunięciem i robił je lekko, zręcznie, ujmując łebki figur z wysoka białemi palcami długiej swej dłoni. Koleskow sam do siebie gadał, powtarzał znane figliki i śmieszne przypowiastki graczów:
Łap pionka,
Jak skowronka!...
A królowę,
To bij w głowę!...
Do konika
Nie podchodź bez biczyka!...
Wreszcie, gdy losy walki ważyły się zbyt długo, wyjął z kieszeni jakąś wyrzeźbioną W kształcie potworka figurkę i postawił ją wśród zabranych bierek.
— Tego nie wolno!... — protestował Czernych.
— Dlaczego!? Niech stoi!... To jego bóg!... — wołali ze śmiechem widzowie.
— Co ona komu wadzi?... Pan Beniowski też