grał najwięcej, nie ruszył się wszakże, nie zaprotestował przeciw niegrzecznemu zachowaniu się swego człowieka i gniewnych oczu z Beniowskiego nie spuszczał. Tylko setnik ujął się gorąco za wygnańcem, z całą wiarą powtarzając ułożoną niegdyś przez siebie bajeczkę o swoim rodzicu uratowanym w czasie wojny na dalekim Zachodzie przez ojca Beniowskiego.
Niłow zasypiał nieprzytomnym pijackim snem; z trudem doprowadzono go do sanek, na które padł jak nieżywy.
Ranek różowy zarumienił już szczyty gór, i śniegi nizin, i dachy domów, i oszronione lasy, jako mgła, bielejące woddali. Gasły gwiazdy na rozświetlającym błękicie zimnego nieba, a dymy dopalających się ognisk przed domem Czułosznikowa nisko tłukły się po zdeptanym, zbrukanym, sczerniałym dziedzińcu niedawno jeszcze tak białym i gładkim. Beniowski wracał piechotą do domu samotny i zamyślony.