Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/251

Ta strona została przepisana.
—   243   —

tem bardziej, że i żona i córka popierały wciąż wygnańca pochwalnemi wykrzyknikami.
— Po wszystkie wieki ludzie modliliby się za ciebie, Auguście Samuelowiczu! Przecież w razie powodzenia byłby tu kraj mlekiem i miodem płynący... — zachwycała się Niłowowa, słuchając opisów szumiących kłosami niw i wyobrażając już sobie góry taniej i bajecznie doskonałej mąki. — Mąka tutejsza rządowa jest taka, że często trzeba ją młotem kruszyć i siekierą rąbać... W długiej drodze przez bory i wody zamaka na ulewnych deszczach, śmierdnie od skóry jucznych worów, w których ją wiozą, a leżąc w składach rządowych zatęcha... Ani ciasta wymiesić z niej jak należy, ani rość chce od najlepszej zakwaski! — Glina i glina!...
— A i tej często niema!... W tym roku korę sosnową już jedliśmy! — westchnął Niłow. — Cóż, kiedy aura tu nieodpowiednia!...
— Aura wcale odpowiednia, panie. Pod tą szerokością w innych krajach winograd dojrzewa... Operacja słońca jest dostateczna, trzeba jedynie dobre wybrać miejsce, zasłonione od wiatru, suche, aby zboże szybko szło w kłos i aby ten nie pieścił się, nadmiernie nie delektował wilgocią, lecz rychło dojrzewał... Należy też dlatego duże pole odrazu obsiewać, żeby grzało grunt własną runią, żeby się nasycało słońcem w pogodę... Lasy karczować, bo tam grunt żyzny; znaczne jednak odrazu polany, żeby obsychały, żeby szron, ciągnący zawsze, z boru na