Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/253

Ta strona została przepisana.
—   245   —

— Ach, już mi wszystko jedno, już mi jedno!...
Niłow wszakże niczego nie spostrzegł, chodził po pokoju, marzył głośno i popijał od czasu do czasu wódkę z lampki srebrnej drobnemi łykami.
— Nie częstuję cię, Auguście Samuelowiczu, bo wiem, że nie używasz... He, he!... Do wina, do drogich trunków przyzwyczajon jesteś... He, he!... A my tu... siwuchę! He, he!... Więc powiadasz, że całą tam chciałbyś urządzić kolonję na cyplu południowym, na Łopatce!? Widzi mi się, że tam wiatrowisko, że dmucha od morza...
— Można będzie przedtem obejrzeć, pomyśleć, przekonać się. Wasza Wysoka Szlachetność rok rocznie przecie objeżdża podwładny sobie okręg, może mię tym razem ze sobą zabierze!
Ha, zobaczymy, zobaczymy! Pogadam z sekretarzem...
— Sekretarz sam by może chciał coś takiego urządzić... Czy więc okaże się przychylny naszym projektom?...
— Musi! Jak każę, to musi!... Ze mną krótka sprawa!... Ale istotnie może lepiej, żebyś mi przedtem, nie mówiąc nikomu, szczegółową zapiskę przedstawił, zanim nie wyjechał goniec... A mapy zrobiłeś?... Nie!... Widzisz, idź już, idź!... Śpiesz się!... Kończ mapy i pisz zapiskę o kamczackiej florze i agri-kulturze!
Uradowany Beniowski udał się natychmiast do domu, aby podzielić się tak radosną wieścią