— Czy tam zostaniemy? — spytał Beniowski.
— Niewiadomo. Tam wam powiedzą, co z wami zrobią! Tego nie wie nikt, ino ten papier!...
Uśmiechnął się i pokazał zesłańcom kopertę, zapieczętowaną wielką woskową pieczęcią.
Wsiedli do trzech czółen, po dwóch wygnańców i po dwóch kozaków do każdego, i wolno, kołysząc się w chybotliwych stateczkach i omijając gęsto płynące kry, pomknęli wgórę rzeki. O parę stajań przecięły im drogę cztery bajdary, pełne ludzi odzianych w futra, wywrócone włosiem do góry.
— Co słychać na świecie?... Skąd jedziecie!? — krzyczeli im zoddala, gdyż kozacy nie puszczali ich blisko, wołając: — Poszli precz!... Nie wolno z przestępcami rozmawiać!...
— A oni kto są?...
— Oni też są zesłańcy!...
Łodzie nie oddalały się bynajmniej; przeciwnie, gdy pierwszy gniew i żarliwość straży przygasły, zbliżyły się nawet i płynęły chwilami burta o burtę.
— Kto jesteście i skąd?
— Baturin, pułkownik.
— Czy nie z gwardji czasami?
— Z gwardji! A co?
— Znam cię, służyłem z tobą!... Serebrennikow Mikołaj, kapitan? Nie poznajesz mię?... Ha, ha!... Pewnie, żem się zmienił!
— Więcej tu się takich znajdzie!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/26
Ta strona została przepisana.
— 18 —