Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/265

Ta strona została przepisana.
—   257   —

— Ach, tak nawet! Dobrze!... Zaraz mu to wymówię...
— Broń Boże!... To materja delikatna!... Gotowi nas w razie czego pomawiać o przymus... Niech mu tylko Wasza Wysoka Szlachetność da poczuć pewien chłód usposobienia, a on zaraz wyrozumie, o co chodzi! Ostra on sztuka!...
— Oho, ostra!... Ale i kosa na kamieniu się szczerbi!
Zacni wspólnicy uścisnęli się za ręce i rozstali, niezmiernie z siebie zadowoleni.
Niłow udał się na niewieścią połowę domu szukać córki, czuł potrzebę zobaczenia się i pogadania z nią. Nie znalazłszy dziewczyny w pokoju, podreptał do kuchni.
— Gdzie Nastka!?
— W szkole.
— To chodzi?
— Jeździ, a nie chodzi... z Mironowną... rozumie się....
— Nie wiem. Poco jej to?... Głupstwo i tyle!
— Przecież się zgodziłeś!...
— Nic nie pamiętam. Miał uczyć dzieci u nas... Nie wypada naczelnikównie...
— Idź już, idź, stary, i połóż się spać... Zakropiłeś znowu czuba od samego rana... Stoisz tutaj w otwartych drzwiach, przeciąg robisz, ciasto mi przez ciebie nie wyrośnie, a do świąt zostało dwa dni!...
Niłow nie ruszał się, patrzał na nią zpodełba