Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/266

Ta strona została przepisana.
—   258   —

mętnemi oczyma, a żyły mu na skroniach zwolna nalewały się krwią.
— Ja was nauczę!... — zaczął — ja was... nauczę... Gdzie Grześ?...
— I Grzesia niema, też w szkole!
— Szkoła... nauka!... Ja was nauczę!... Ciasto... Święto!... Babo przeklęta, ty mi za wszystko odpowiesz... Gdzie córka!? Dla gachów tutaj wyżerkę szykujesz, a o dzieci nie dbasz!... Ja was nauczę!... Gdzie Adelajda i Marta?... Rzuciliście mię starego na pastwę samotności! Ja was nauczę!... Cia-st-o! Patrzcie ją!
Zbliżył się chwiejnym krokiem do dzieży i zepchnął naczynie z ławy uderzeniem buta. Żółtawe, pyszne ciasto popłynęło grubą strugą po brudnej podłodze pod nogi osłupiałej Niłowowej i śmiertelnie przerażonej kucharki Kamczadalki.
Marja Karłowna rychło jednak oprzytomniała i, przybliżywszy się z uśmiechem do męża, szepnęła:
— Jaśku, Jasieczku!... Masz rację!... Chodź, obgadamy i ułożymy wszystko, jak sobie życzysz. Wszyscy przecie jesteśmy wierni twoi poddani i niewolnicy... Zrobisz z nami, co zechcesz... Ale chodź już stąd, bo tu gorąco i możesz się przeziębić... a wtedy smutne mielibyśmy święta!
Niłow wciąż stał pośrodku izby, rozkraczywszy nogi nad płynącem z dzieży ciastem, i pa-