Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/271

Ta strona została przepisana.
—   263   —

owinięci w futra, miejscowi dygnitarze i bogacze, śpiesząc z urzędowemi wizytami do naczelnika oraz innej „władzy“.
Beniowski, jako starosta wygnańców, musiał też pół miasta objechać, rozwożąc obowiązkowe podarunki świąteczne: wyborowe futerka lisie, kunie, sobole oraz ręczne wyroby wygnańców: szkatułki, pasy srebrne, kunsztownie rznięte wyroby.
Czasami otrzymywał jakie oddarze, czasem — nie, zależnie od tego, co i komu dawał. Poniektórzy kupcy i mieszczanie bogatsi posyłali mu sami gościńce do domu, na znak pamięci, przyjaźni i szacunku.
Cała nieomal wieś wygnańcza zbiegła się do szkoły dla oglądania i podziału tej zebranej „kolędy“. Wesoło gwarzyli, popijając herbatę i częstując nią przybyłych z miasta gości, gdy wtem wstał od stołu blady jak śmierć Czurin młodszy i wyszedł za drzwi. W sieni wszakże, jęcząc, padł z wielkim łoskotem; skoczyli go ratować zebrani, lecz wśród nich również pojawili się chorzy, wszyscy jednako na boleści w żołądku i wymioty. Wszczął się popłoch wśród pozostałych.
— Zaraza!... — wołali, zrywając się od stołu i garnąc ku wyjściu.
— Stójcie, stójcie! — wstrzymywał ich Beniowski, sam słaniający się na nogach. — Porzucacie nas więc na pewną śmierć? Takaż to miłość wasza i braterstwo!? Nieście tutaj na-