Tymczasem do Kazarinowa zjechali się wedle umowy: sekretarz, komendant z żoną, Proskuriakow z żoną i siostrzenicą, kupiec Krasilnikow z całą rodziną, pisarz kancelaryjny Sudejkin, kapitan okrętu Czurin starszy, świeżo przybyły z Awaczyńska, wreszcie naczelnik Niłow z żoną, córką i synem. Podczas gdy białogłowy na niewieściej połowie domu, gryząc cedrowe orzeszki, powiadały sobie domowe i miejskie nowinki, uzbierane w czas niepogody, panowie zebrani w świetlicy trącali się kielichami i czekali niecierpliwie na przybycie Beniowskiego.
Gdy ten wszakże nie zjawiał się, zaczął Proskuriakow nastawać ze słodziuchnym uśmiechem, aby przystąpiono, nie zwlekając, do gry, ponieważ wszyscy zgodnie z umową są już na miejscu, a o Beniowskim niekoniecznie tam powiedziano...
— Nawet nic nie powiedziano!... — wtrącił chmurno Kazarinow.
Porwał się komendant Czernych, jechać chciał po Beniowskiego, lecz wstrzymali go kupcy opowieścią, że pewnie hula z towarzyszami i jako ich przełożony opuścić ich w dzień świąteczny nie może.
Pogodził zwaśnionych dobrze już rozweselony napojami naczelnik, ogłaszając z rzewnym uśmiechem, że sam zamierza zastąpić w grze Beniowskiego i przegraną z własnej kieszeni pokryje...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/273
Ta strona została przepisana.
— 265 —