Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/276

Ta strona została przepisana.
—   268   —

Kopnął nogą we drzwi Naścinej komnatki.
— Zamknęła i klucze z sobą wzięła. Ma tam swoje dziewicze sekrety...
— Przed ojcem, co?...
— I ojciec mężczyzną jest i przed nim srom niewieści Matka Boska chować każe!
Niłow mruczał, odchodził i znów wracał, rozpalony coraz silniejszą gorączką. Niezmiernie więc ucieszyła się Mironowna, gdy wystraszony kozak ordynans oznajmił przybycie Beniowskiego. Niłow patrzał na kozaka tępemi oczyma, jakby go nie rozumiał.
— Aa!... Beniowski!... — rzekł wreszcie. — Dobrze! Niech wejdzie! Prowadź go!
Gdy Beniowski stanął wyciągnięty po żołniersku w progu, naczelnik wlepił weń ten sam wzrok tępy i zamglony.
— Przyszedłeś?... A?... A wczoraj, co... co wczoraj robiłeś, ha? Czy wiesz, coś zrobił wczoraj, czy wiesz?...
— Wasza Wysoka Szlachetność, bardzo byłem chory i dziś jeszcze z trudem... przywlokłem się!
— Ha, gadaj zdrów!... Znamy te kłamstwa!... Choroba, zawsze choroba!...
— Nie ja tylko byłem chory, ale cała nas gromada, a jeden nawet... umarł, gość mój Czurin, brat kapitana z okrętu „Piotra i Pawła“.
Niłow zrobił wysiłek, zamyślił się i jak gdyby zaczął trzeźwieć.
— Umarł, mówisz? A możeście go... zabili!?