— Właśnie z obowiązku służby, jako starosta wygnańców, muszę całe zdarzenie opowiedzieć...
— Zaraz, poczekaj! Mironowna, dawaj kwasu z lodem, słyszysz! Żywo! Siadaj, Beniowski! Tymczasem, skoro to okazuje się... zabójstwo... poślę po sekretarza i komendanta, niech robią śledztwo! Co? Opieczętują... majątek... i jego... i twój... i was wszystkich... Tak, tak: was wszystkich!
Widział Beniowski, że nie dojdzie z nim do ładu, więc nie opierał się, nie prostował na razie omyłek, rad, że zobaczy kogoś przy zdrowych zmysłach. Za chwilę weszła pani Niłowowa, niosąc dzban kwasu i dwie kruże; była blada i uśmiechała się wymuszonym uśmiechem.
— Ha, jesteś nareszcie!... Gdzież to się włóczyłaś?... Co? Wyobraź sobie, co za noworoczna historja: ci zbrodniarze popili się i zabili... brata Czurina! Dam ja im!... Ho!... Pokażę!
Przyłożył krużę do ust i pił chciwie, Niłowowa spojrzała z przerażeniem na Beniowskiego i wyszła.
Gdy przyjechał nareszcie sekretarz z komendantem, Niłow był już spokojniejszy, jeno przekrwione i wyszłe z orbit oczy zdradzały niedawne wzburzenie. Siedział posępnie, podparłszy brodę na łokciu, i słuchał opowiadania Beniowskiego o wesołem zebraniu gości u niego i smutnym zabawy końcu.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/277
Ta strona została przepisana.
— 269 —