kładzie... Brud, robactwo... Chałupy, jak psie budy...
— Taka was gromada i życia sobie nie umiecie urządzić?... — zauważył głośno Beniowski.
— Ba, gromada!... Istotnie gromada, ale ten po wodę, a ten do łasa... Każdy swoją ino linję gnie, chce przewodzić! A są tacy, co rade idą przeciw wszystkim... Są zaprzańcy i judasze... Żyjemy we wsi zesłańczej pomieszani ze złodziejaszkami i rozbójnikami i władze obchodzą się z nami porówno...
— Źle!...
— Dość, dość!... Ruszajcie już!... Widać miasto!... Doniesie kto naczelnikowi!... Będzie mi wymawiał! — wolał na wygnańców Norin. — Powiedziałem, że dość!... Hej, chłopcy, odpędźcie ich... Wiosłami po łbach!
— Już, już!... Jedziemy!... Bywajcie zdrowi... Starajcie się, żeby was zostawiono w mieście!... Pamiętajcie!
Mała flotylla rozdzieliła się; kozacy żywiej popędzili wiosłami łodzie, a starzy wygnańcy pozwolili czarnym prądom unieść swoje napowrót wdół rzeki.
— Winblath, co powiesz na to?... — spytał Beniowski towarzysza po polsku. — Zdaje się, że i ty znalazłeś jakiegoś krewniaka.
— Nie krewniaka, ale rodaka... Julu Brondorp, Szwed... Cóż, kiedy czuję, że nas tu nie zostawią!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/28
Ta strona została przepisana.
— 20 —