Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/280

Ta strona została przepisana.
—   272   —

— A często pijacie w domu herbatę?... wmieszał się Niłow.
— Kilka razy na dzień, zwyczajnie jak wszyscy!... — odparł zdziwiony Kazarinow. Parzymy brzuchy! Wiadomo: zimny klimat kamczacki!
— Jacy ci wygnańcy jednak dobrzy! — zaśpiewała niespodzianie Marta Karłowna drżącym trochę głosem. — Przynieśli mi wczoraj w prezencie noworocznym dwie głowy cukru... Dostali je pono od was, zacny Tymofieju Archipyczu!... Napoczniemy ją właśnie...
Uprzejmy uśmiech znikł nagle z twarzy kupca, zbladł jak chusta.
— Co wam jest? — już zupełnie przerażonym głosem zaszeptała Niłowowa. — Czy nie boli was co, Timofieju Archipyczu?...
— Właśnie. Dolegliwość mam przykrą, muszę wyjść!
— Nie waż się! Siadaj i pij zaraz razem z nami!... Będzie ci lepiej!... — warknął Niłow.
Mimo to Kazarinow spróbował wstać, lecz skoczyli doń obcesem sekretarz i komendant.
— Musisz pić!... Pij albo przyznaj się, coś zrobił? — wołali.
Obejrzał się kupiec za siebie, spaśne ciało pochylił naprzód, jak do ucieczki; wtem spostrzegł we drzwiach gniewną, surową twarz Beniowskiego, ręce przed siebie wyciągnął i upadł na kolana.
— Łaski, naczelniku, łaski, Iwanie Piotrowi-